Podziel się wrażeniami!
Kwiaty
Są obecnie tyle wdzięcznym tematem moich fotografii, co, i technicznie, czasem dość trudnym - ale mimo to, fascynującym. Jednakże w początkach mojego zainteresowania się fotografią, ogrody i kwiaty pojawiały u mnie na klatkach negatywów podobnie, jak komety po niebie. Jeżeli nawet gdzieś się pojawiały, fotografowałem je jakby przypadkiem. Były mniej ważnym tłem. Bardziej przemawiały do mnie otwarte krajobrazy i architektura, ale nie ogrody, i nie kwiaty. I trwał te stan przez wiele lat, także w erze cyfrowej.
[Warszawa, Ogród Botaniczny w Powsinie]
Nie od razu nauczyłem się obraz komponować tak, aby od jednego rzutu oka było widać, co „artysta” miał na myśli. Ale bardzo pomocna przy tym okazała się znajomość zasad geometrii. No i te cztery krzyżujące się linie. I asymetria kontra symetria. Tak samo potem fotogeniczne okazywały się być monumenty Tatr i zabytki Dolnego Śląska, amfiteatr w Aspendos i wąwozy Petry, co obecnie kwiaty.
[Arboretum Rogów]
Ale z kwiatami na początku nie szło mi w ogóle. Nie bardzo wiedziałem, jak do nich podejść. Omijałem je. Ogrody też. Z kwiatami przed laty miałem do czynienia głównie przy wręczaniu ich z jakiejś okazji. Wręczać je, jak uważałem, to sprawa męska, ale zachwycać się nimi, już nie za bardzo.
Ale i to powoli, powoli zaczęło się zmieniać. Za sprawą profesji mojej małżonki (nauczycielka), dwa razy w roku mieszkanie zamieniało się w ogród, albo, jak kto woli, w kwiaciarnię. Oczywiście, widoków naręczy kwiatów rokrocznie dostarczały mi: święto nauczyciela i koniec roku szkolnego. Kwiatów było pełno, różnych. Pachniały w całym domu. Nawet było ładnie. Ale postały sobie w wazonach, zwiędły i już ich nie było. Koniec.
[Arboretum Rogów]
Ale, gdy zdarzyło się pewnego razu, że moja małżonka stała się właścicielką (jej pierwszego) aparatu cyfrowego, zaczęło się misterium fotografii kwiatowej, w którym główną i jedyną kapłanką była oczywiście moja druga połowa.
Tyle, że użycie cyfraka nijak się miało do jej dawniejszego doświadczenia z „małpką” analogową na film. W analogu (focus free) naciskało się tylko spust, leciał pstryk i silniczek wył przeciągając film. Proste. No i film narzucał swoje ograniczenia: do dyspozycji było 36 klatek (czasem mniej), a na efekty trzeba było niejednokrotnie czekać bardzo długo, aż się skończy film i fachowiec w zakładzie fotograficznym zrobi resztę. I wtedy reakcją bywał albo zachwyt, albo…. nie… Powtórek nie było.
[Arboretum Rogów]
I oto nagle cyfrak, a w nim dziesiątki ustawień. Zdjęć, ile tylko karta pamięci zmieści. Kosmos. Nie wyszło? Kasuje się i powtórka. Wyszło za ciemno - ISO auto. Ostrość – autofokus na zawołanie. Coś zbyt małe, lub zbyt daleko - zoom robi swoje. Tylko naciskać. Jest przecież program full-auto, no nie? Otóż nie!
Zaawansowana technika wymaga uwagi, skupienia, wiedzy i… ćwiczeń. Kraków też ponoć nie od razu zbudowano. Nauka języka też wymaga czasu i ćwiczeń. A aparat cyfrowy to taki właśnie obcokrajowiec, który mówi swoim językiem i aby go zrozumieć, trzeba się tego języka nauczyć.
No i mojej małżonce z tym „obcym” językiem początkowo nie wychodziło. Zaczęła więc, przy kwiatach, brać mnie za „tłumacza”. Bywało, że także na spacerach i podczas wakacji musiałem chwilami wspomagać moją małżonkę, gdy nie udawało się jej samej pogadać z obcojęzycznym o małych kwiatkach polnych. W końcu zacząłem coraz częściej, już tak sam z siebie, podchodzić do kwiatów, niejako prewencyjnie, by dołączyć do „dyskusji”.
[Warszawa, Ogród Botaniczny w Powsinie]
I oto moment mojej kwiatowej konwersji przyszedł jakoś tak nagle, niezauważenie. Od tamtego czasu zacząłem samodzielne dyskusje o kwiatach, tym razem już z moimi przyjaciółmi, kolejnymi, głównymi lokatorami mojej torby fotograficznej. A miałem ich kilku (i nadal mam). Nagle zrozumiałem, że moi przyjaciele też je polubili, jak ja, bo zaczęły nam kwiaty wychodzić jak malowane. Wspólnie z nimi nauczyłem się wczuwać w nastrój tak całych bukietów, jak i pojedynczych piękności. I tak się jakoś po latach stało, że dziś nawet nie wiem, czy to moi przyjaciele bardziej lubią kwiaty, czy ja. Jesteśmy zgranym zespołem.
[Arboretum Rogów]
Każdy kwiat jest jak tancerka na scenie. Ważne jest światło, które na tancerkę pada, jego siła, skąd pada, dokąd ulatuje. Tancerka w tańcu odwraca się do publiczności, jak kwiat ku słońcu. A grację kwiatowych tancerek można dostrzec, jeżeli rozumie się mowę światła, barwy i kształtu.
Kwiaty to dość wymagający tancerze. Zbyt dużo jaskrawego światła nie służy ich występom. Kierunek padania światła może okazać się trudnym problemem. Kwiat w wazonie, lub doniczce, mogłem sobie dowolnie obracać, ale krzew rośnie w gruncie i nie mogłem go sobie ustawić tak, aby słońce świeciło z pasującego mi kierunku. I musiałem to zaakceptować. Ale to nie było moje ostatnie słowo. Oczywiście nie odkrywałem Ameryki, choć w swoich oczach byłem sobie takim właśnie małym Kolumbem.
[Arboretum Rogów]
Co więc, jeśli w piękną pogodę słońce świeci nie tak, jak chcę? Staram się problem obejść. Nie kwiat, problem. I do tego, jeśli przepały są dość rozległe, posługuję się albo korektą ekspozycji, albo dla odmiany próbuję HDR moich soniaków (przy zdjęciach z bliska wskazany statyw i uwaga na wiatr). A bywa, że otwieram lampę błyskową i ustawiam różne wartości (przy zdjęciu pod słońce, lub przy zbyt mocnych kontrastach). A czasem, jak się da, mocny przepał kasuję przykrywając obiekt swoim własnym cieniem. Nie zawsze jednak to wszystko daje wystarczające efekty i nie jednakowo. Dlatego, zamiast zabawy z tymi kombinacjami, stanowczo jednak bardziej wolę, aby przy kwiatach było nieco pochmurnie, no powiedzmy, chociaż pojedyncze cumulusy, a nie ostre słońce. Ale muszę przyznać, że czasem cumulusy, na tle głębokiego błękitu nieba w słońcu, ładnie komponują się wraz z kwiatami.
Funkcję pomocniczą, przy fotografowaniu kwiatów, może także pełnić filtr polaryzacyjny. Refleksy od połyskliwych powierzchni płatków i listków (ale nie przepały) można eliminować filtrem. Zyskuje na tym ogólny efekt kolorystyczny.
[Warszawa, Ogród Botaniczny w Powsinie]
Gdy przed wielu laty, przy jakiejś okazji, kupowałem w kwiaciarni bukiet róż, znajoma kwiaciarka, którą zapytałem, czy coś do róż doda, odpowiedziała mi, że róże w bukiecie nie lubią obok siebie jakiegokolwiek dodatkowego towarzystwa. Róże, powiedziała, są same w sobie tak piękne, że nie potrzebują niczego upiększającego. Niczego, co zakłócałoby naturalną harmonię widoku. Wystarczą im ich własne płatki, łodyżka, listki i kolce. Zapamiętałem tę jej opinię o różach na całe lata, tyle, że wtedy głównie w aspekcie zamawiania bukietów. Ale dziś, po latach, widzę, że w słowach kwiaciarki tkwiła mądrość bardziej uniwersalna. Otóż zrozumiałem, że wszystkie kwiaty, które fotografuję, najlepiej czują się tylko w swoje własnej, naturalnej kompozycji.
Poza tym, moim błędem, błędem początkującego fotografa, była tendencja do precyzyjnego „dokumentowania”, co oznaczało dużą głębię ostrości. Efekt był taki, że pojedynczy kwiat, który miał być głównym aktorem na scenie, był tak samo wyraźnie widziany, jak inne elementy tła. Wzrok, szukając głównego punktu zaczepienia, gubił się, ślizgając się po całym zdjęciu. Obraz był po prostu „zaśmiecony”. Mój błąd był typowym błędem nowicjusza, który myśli, że ostry widok na zdjęciu ma dotyczyć zawsze całego obrazu. No, bo czyż układy ostrzenia nie są właśnie po to, aby zdjęcie było ostre? I tak, i nie. I dlatego świadome operowanie głębią ostrości bywa tak ważne. Dziś najbardziej trafiają do mnie te ujęcia, gdzie jeden główny kwiat widziany jest na ostro, a reszta jest rozmyta w tle (chyba, że kompozycję stanowi kilka kwiatów jednocześnie). Ale po jakimś czasie uznałem, że w niektórych przypadkach jeszcze lepiej wygląda takie zdjęcie, w którym otoczenie kwiatu zostanie odpowiednio przyciemnione. Ale już przeze mnie, w programie komputerowym. I kwiat ten wygląda wtedy właśnie jak tancerka oświetlona punktowo, na przyciemnionej scenie.
[Arboretum Rogów]
Kilka lat temu podczas mojego majowego tańca przy azaliach w jednym z ogrodów, obok pląsała młoda osoba z grubą lustrzaną (tak nazywam te grubsze od mojej). I tak sama z siebie zaczęła nagle do mnie mówić, narzekając, że słabe światło. Była akurat godzina ok 11-tej, a słońce było lekko zakryte wysoką, w miarę cienką chmurą warstwową. Słońce przeświecało mocno przez chmury, bo było widać jego bardzo jasną plamę, ale dla owej młodej osoby było za ciemno. A dla mnie - w sam raz. Nie próbowałem jej przekonywać do mojego zdania. Pozostaliśmy przy swoich racjach. Każdy ma przecież prawo do własnych upodobań.
A kwiaty? Bez obaw, co roku będą nowe, skoro Kopernik odkrył, że wiosna będzie powracać, co dwanaście miesięcy :smileyhappy:. I ja jemu wierzę!
[Arboretum Rogów]