Podziel się wrażeniami!
O tym, jak stałem się posiadaczem obiektywu o krótkiej ogniskowej, aby móc wreszcie „zmieścić się” w ciasnocie, interesujących mnie pod względem fotograficznym, przestrzeni – napisałem w opowiadaniu pt. „ILCA-68 i obiektyw Samyang 10/2.8”. Opisałem wtedy moje pierwsze próby znalezienia się w tej nowej rzeczywistości, gdy opuściłem miłościwie panującego króla Autofokusa i udałem się do krainy, w której panuje król Total Manual.
Uznałem, że nadszedł moment, aby trochę dać odpocząć moim starym obiektywom i od czasu do czasu aparat uzbroić w Samyanga. Oczywiście dotychczasowi towarzysze mojego aparatu tkwili w gotowości w torbie, by przyjść w sukurs w razie potrzeby.
Moim celem geograficznym stał się Lublin, a głównym celem fotograficznym Kaplica Świętej Trójcy, będąca częścią lubelskiego Zamku.
Szperając, jakiś czas temu, po zasobach internetowych, natrafiłem na zdjęcia przedstawiające Kaplicę. Jak zwykle w takich razach - gdy ustalam sobie plan wycieczki, dokładnie przy okazji studiując historię obiektu - staram się dotrzeć do prezentacji fotograficznych. Zdziwiłem się więc widząc to, co ujrzałem, gdyż większość amatorskich ujęć ukazywała wnętrze Kaplicy małymi fragmentami. Ale, gdy dotarłem na miejsce, przestałem się dziwić. Oczywiście w Internecie widziałem także i takie, które wspaniale się prezentowały na tle tamtych, ale w tych wyczuwałem komercję. Wskazywał na to inny typ oświetlenia i nietypowe ujęcia, np. z chóru, a także zdjęcia poprzez bardzo szeroki kąt, a poza tym statyw miał niezaprzeczalny wpływ na jakość struktury obrazu. Czyli mowa o warunkach, które zwykłym turystom są raczej niedostępne. I dlatego sesje komercyjne kosztują dużo więcej niż bilet wstępu. Ale ja mimo to wolę moje amatorskie obrazki.
Kaplica jest niewielka. Stojąc w środku, przy centralnym filarze, ma się dokoła siebie nie więcej, niż kilka metrów w każdym kierunku.
Fotografowanie obiektywem o standardowym kącie, a tym bardziej zoomem, daje właśnie takie efekty, jak te, których wiele widziałem w Internecie, czyli widok małymi fragmentami.
Pierwsza rzecz, która uderza po wejściu do Kaplicy, to masowe pokrycie freskami - ścian, sklepienia i nawet filara. Freski w stylu rusko-bizantyjskim powstały na początku XV wieku (na polecenie króla Władysława Jagiełły), ale skutkiem przebudowy Zamku na więzienie na początku XIX wieku przez władze carskie, freski te zatynkowano. Stan obecny to efekt konserwacji rekonstrukcyjnej z ostatnich lat.
Druga sprawa to oświetlenie Kaplicy. Dla zwiedzających wspaniałe. Dla fotografujących turystów raczej trudne.
Przez niewielkie okna w ścianach nawy i prezbiterium wpada niewiele światła słonecznego, szczególnie, gdy dzień jest pochmurny, a podczas mojej wizyty w Kaplicy taki właśnie był.
Wnętrze jest zatem podświetlane reflektorami. Dają one światło ciepłe, które kłóci się z dziennym, co miejscami widać, ale przede wszystkim reflektory te oświetlają punktowo. Rozproszenie ich światła jest niewielkie. Miejscami, w widoku sklepienia, groziło to na niektórych zdjęciach wręcz przepałem. Mogłem teoretycznie użyć HDR, ale nie miałem statywu (i w warunkach turystycznych odwiedzin nie wchodziło to w rachubę).
Kombinacje z ustawieniem balansu bieli na miejscu nie dawały żadnych pozytywnych efektów. Wreszcie dałem sobie z tym spokój i pozostawiając AWB, nastawiłem się raczej na korekty już w komputerze. Wnętrze, zwłaszcza w miejscach oddalonych od okien, w żółtym świetle reflektorów kolorystycznie wyglądało nawet ciekawie, w ciepłej tonacji. Przypuszczalnie świece w dawnych czasach też zapewne dawały taką barwę światła, tyle, że świece mogły oświetlić tylko dolne partie Kaplicy, a reflektory świeciły smugami w górę po ścianach i sklepieniach.
Miejsca przy oknach, na pierwszy rzut oka, wypadały na zdjęciach czasem zbyt niebiesko. Próbowałem potem w komputerze coś z tym zrobić, ale zdjęciom to nie pomogło. Choć jak się zastanowić, ponieważ kolorystyka fresków, właśnie w świetle naturalnym, była taka nieco zimna, (no, bo one w końcu takie były) to sztuczne „ocieplanie” nie miało sensu. Przedostatnie zdjęcie z niniejszej prezentacji, które wykonałem z wyłącznie oświetleniem naturalnym, potwierdza ten wniosek.
W Kaplicy, zgodnie z muzealnymi zasadami regulującymi ruch turystyczny, nie może przebywać jednorazowo więcej niż 30 osób. Zwiedzanie odbywa się wg grafiku, tj. trwa 30 minut i zaczyna się w każdej pełnej godzinie pracy Muzeum, potem jest 30 minut przerwy. Poza faktem wykupienia biletu każdy chętny do zwiedzania musi zarezerwować dla siebie, i osób towarzyszących, miejsce w grupie na konkretną godzinę.
Te 30 osób to jednak już mały tłum, zważywszy ciasnotę miejsca. Dlatego przyjąłem taktykę fotografowania, polegająca na tym, że w trakcie seansu początkowo obiektyw kierowałem głównie na ściany i sklepienia, generalnie ku górze. Inni zwiedzający już mi w tym momencie nie przeszkadzali. Słuchali audio-przewodników, lub też jak ja, fotografowali. Odczekałem cierpliwie do końca seansu i dobrze zrobiłem, bo na dwie-trzy minuty przed jego końcem Kaplica opustoszała. Gdy pozostałem tylko ja i pracownik Muzeum, miałem swoją chwilę, aby na zdjęciach mieć już tylko same wnętrza, widziane najszerzej jak można było. I w momencie, gdy pracownik Muzeum wygasił światła, ujrzałem Kaplicę pogrążoną wprawdzie w mroku, ale za to z jednym tylko typem światła: dziennym, z ponurego, zachmurzonego nieba.
To, co udało mi się złapać obiektywem, to ponad pięćdziesiąt zdjęć. I uznałem, że nawet to punktowe żółte światło reflektorów okazało się lepsze, niż samo naturalne tego dnia. Choć przyznam, że dopiero w świetle naturalnym widać było prawdziwe kolory fresków, co jednak częściowo udało mi się zarejestrować już na początku w prezbiterium, bo tam reflektorów nie było. Ale po wygaszeniu świateł, już w ostatniej chwili, uchwyciłem obiektywem właśnie taki dość mroczny widok, jak to widać w następnym zdjęciu. Ucierpiała jakość obrazu, bo, o ile ISO wcześniejszych zdjęć wahało się od 1000 do 6400, i jedynie pod chórem było 10000, to ostatnie zdjęcia ogólnego widoku Kaplicy, te bez świateł, wymagały już od 10000 do 25600. A przypomnę, obiektyw ma jasność 2.8 i jest bez filtrów. Nie było oczywiście warunków na to, aby dla porównania sprawdzić wielkości niezbędnej wartości ISO (pamiętajcie, że przy zdjęciach z ręki), gdym użył obiektywu o jasności zaczynającej się od 3.5, ale wyobrażam sobie, że jakość obrazu z całą pewnością obrazu spadłaby drastycznie. No i kąt widzenia nie byłby ten sam, bo ogniskowa 18mm innych moich obiektywów ma swoje ograniczenia w stosunku do 10mm Samyanga.
A mój Samyang? Jego ogniskowa 10mm wspaniale zdała egzamin w ultra ciasnych przestrzeniach. Jego jasność f/2.8 także. Od czasu mojej wizyty w Lublinie, do dnia publikacji niniejszego opowiadania, wykonałem już kilka wypraw do innych miejsc, gdzie dość mroczne wnętrza uchwyciłem moim Samyangiem z dobrym efektem. Różnica w jakości zdjęć, pomiędzy wykonanymi przy użyciu obiektywu o jasności f/3.5-5.6, a Samyangiem f/2.8 – jest doprawdy spora - oczywiście na korzyść tych drugich. Niższe ISO, to mniej szumów. I ultra szeroki kąt – a o to właśnie chodziło.
Przy moim Samyangu już nawet nie odczuwam, że nie ma on AF. Nauczyłem się ustawiać ostrość pierścieniem tylko jednym, wyuczonym ruchem, gdy z pleneru wchodzę do wnętrz, lub odwrotnie. Przesłonę w mrocznych wnętrzach ustawiam na 2.8 i sporadycznie tylko sprawdzam ostrość na powiększonym podglądzie (przy małym dystansie od obiektu), natomiast w terenie otwartym w dzień ustawiam zazwyczaj na 8 lub 11, a wtedy ostrość ustawiam na nieskończoność. Brak AF, jak zauważyłem, ma jeszcze czasem tę zaletę, że bardzo przyśpiesza mi wykonanie zdjęcia, bo nawet najszybszy AF wymaga jakiegoś ułamka sekundy zwłoki, a gdy muszę wstrzelić się nie mając nawet tyle, to Samyang po prostu nie czeka.
PS.
Jeżeli będziesz Czytelniku przy jakiejś okazji w Lublinie, odwiedź koniecznie Kaplicę lubelskiego Zamku. Warto zobaczyć ją na własne oczy i poczuć jej atmosferę na miejscu. Najlepsze nawet zdjęcia nie oddadzą jej piękna.
Dzięki za ten wpis! Zachecamy Was do dzielenia się swoimi zdjęciami z podróży
Pozdrawiamy,
Zespół Sony